Non est locus in Inferno-opowiadanie o modelach koni

 17.10.2021

TW: lekka brutalność i śladowa ilość przekleństw.

Non est locus in Inferno.

     Było zimne, jesienne popołudnie. Liście złociły się na konarach w pomarańczowym świetle zachodu słońca. Drzewa targane wiatrem zdawały się tańczyć do słyszanej tylko dla mnie pieśni. Stałem na wzgórzu. W dole widać było cudownie oświetloną stajnię, na którą światło rzucało czerwono-żółtą poświatę. Cienie ganiały się na nieskazitelnie białej ścianie budynku. Przyglądałem się temu, co działo się w dole, niby tak blisko, a jednak daleko. Obserwowałem tą stajnię od paru dni, w znanych tylko mi celach. Często chodziłem na zwiady, podczas których starałem się nie rzucać w oczy, chociaż nie było to zbyt trudne, zważając na to, że nie byłem zauważalny przez ludzkie oko. Jedyne co mogło mnie zdradzić, to oświetlenie mnie latarką na ultrafiolet. Uznałem, że dzisiaj jest ten dzień. Dzień, w którym mogłem zrealizować mój plan. Schodziłem ze wzgórza, moje kopyta głucho dudniły o ziemię, kamienie spadały z cichym szelestem na sam dół, a drzewa szumiały ze względu na bardzo silny i porywisty wiatr. Im bliżej byłem, tym bardziej konie zdawały się niepokoić, a wiatr się wzmagał. Gdy zszedłem na dół i tylko kroki dzieliły mnie od stajni, dołączyły do mnie motyle, wyglądające jak wdowy opłakujące śmierć swojego męża, skuszone zapachem potu. Gdy wszedłem na teren stajni rozległ się okropny pisk, coś w rodzaju infradźwięku, ale słyszalnego dla każdego. Jeszcze niedawne mężatki rozleciały się po całej stajni kierując się najsilniejszym zapachem potu. Po kilku sekundach usłyszałem krzyk przerażenia i trzepot setek motylich skrzydeł. Gdy wszystkie wdowy przeleciały przez materię zajmowaną przez moje ciało w innym wymiarze, wszystko wokół mnie zmieniło barwy na jaskrawo-zgniłe oraz zaczęło falować. Widziałem już teraz każdego, dzięki umiejętności patrzenia inaczej-przez podczerwień. Gdy zbliżyłem się do pierwszego człowieka widziałem tylko jego przerażony wzrok, który uporczywie wbijał w ciemny korytarz przed nim. "Przecież nigdy go tu nie było..."-wyszeptał, a jego suche usta wydawały chrzęst przy każdym słowie. Odwróciłem się w stronę owego tunelu. Był w nim ledwo wyczuwalny ruch, coś, czego ciało emanowało bardzo słabym ciepłem. Postanowiłem tam pójść, nie mijało się to z celem mojego pobytu tutaj, a wręcz mogło uzupełnić moją wiedzę o tym miejscu. Gdy zagłębiłem się w korytarz mogłem ze spokojem przejść w stały stan skupienia. Niestety przy takich misjach musiałem co jakiś czas zmieniać wymiar w jakim się znajdowałem, w innym wypadku wyparowałbym. Szedłem tunelem tuż przy lewej ścianie, słyszałem jak woda skapuje na posadzkę, jak się rusza pod moimi kopytami i chlupocze.

-Mieszają ci się barwy, twarze niewyraźne, widzisz już na żywo jak wyglądają baśnie. Jesteś wyzwolony, już wiesz co tego powodem. Nasze serca są skute lodem.

Tajemniczy głos wibrował mi w uszach, dobijał się do środka mojego umysłu i nie pozwalał skupić myśli nad moim planem. Straciłem swoją czujność, co wykorzystała tajemnicza postać łapiąc mnie za pysk. Widziałem jej wężowy język, jej koronę ze zgniłozielonym kryształem, oraz jej kruczoczarne oczy w których ukryty był księżyc. Dopiero po chwili zauważyłem, że z tego kryształu unosi się ciemnozielona energia utrzymująca jej maskę. Maskę doktora plagi. Ona chciała się przede mną odkryć-dotarło to do mnie po chwili. Tylko dlaczego? 

Podczas gdy rozmyślałem nad tym, postać zapaliła tajemnicze światło, dzięki któremu było wszystko widać, ale jednak dookoła dalej było ciemno. Dopiero wtedy dostrzegłem detale jej twarzy. Zmęczone oczy, czarne usta, a za nimi znajdował się rozpruty polik z którego wystawały strasznie ostre zęby. W jej szyję wpijały się pnącza. Ale nie do końca... One wychodziły z jej szyi, po czym z powrotem się w nią wbijały. Z nosa leciała jej fluorescencyjna krew. 

Podczas gdy ja oglądałem jej twarz, ona zdążyła obejrzeć mnie.  W pewnym momencie przypomniałem sobie o istnieniu nóg, w moim mózgu pojawił się nagle wykrzyknik, chciałem uciekać najdalej jak się da, ale nie mogłem. Nagle coś mnie oślepiło.

-------------

Siedziałam w mojej norze tuż obok stajni. Od paruset lat przygotowywałam się do tego momentu. Chciałam pozbyć się wszystkich, którzy wtargnęli na teren mojego królestwa. Mojego podziemnego królestwa, które powstało grubo przed wybudowaniem tej stajni. Wyruszyłam. Mój plan polegał na stworzeniu czarnego, hipnotyzującego każdego kto spojrzy w jego stronę, tunelu. Podczas tworzenia korytarza usłyszałam przeraźliwie głośny pisk, który mnie rozproszył. Przez ten dźwięk nie byłam już w stanie stworzyć hipnotyzującego efektu. Byłam zła, ale nie mogłam do siebie dojść po tym infradźwięku, byłam przez niego strasznie osłabiona. Właśnie przez to mój organizm zaczął się ocieplać. Czułam to i powstrzymałam ten efekt na tyle, na ile mogłam. Po chwili usłyszałam słowa komentarza co do tunelu, potem były kroki. Nie wiem dlaczego, ale kryształ, który zawsze się mnie słuchał postanowił zdjąć moją maskę. Ruszyłam w stronę, z której dobiegał chlupot wody, mając nadzieję na pierwszą ofiarę tego dnia. Wtedy go ujrzałam. Był to kasztanowaty wałach, którego oczy emanowały biało-zielonym blaskiem. Gdy się zbliżył wyglądał jakby był ślepy. Nie myśląc o niczym chwyciłam go za pysk, po czym odpaliłam moje światło. Było wystarczające, żeby widzieć więcej szczegółów, ale o tyle słabe, że nie dawało żadnej poświaty. Okazało się, że wałach jest cały w bruzdach, części jego skóry odpadły, a niektóre odeszły od jego ciała i... zgniły. U konia w niektórych miejscach wystawały kości. Nagle wszystko się zagoiło, maska wylądowała z impetem na mojej twarzy i nastąpił rozbłysk światła. Obcego światła.

-------------

Czułem, jak pod moimi kopytami wyrastają ręce łapiące mnie za nogi, a te, które wystawały ponad ich nadgarstek drapały mnie po całym ciele. Czułem się okropnie, byłem cholernie osaczony. I oślepiony. Chciałem biec przed siebie, ale utraciłem moje umiejętności przez rozproszenie i zadanie mi tak dużego bólu, przez który nie mogłem się skupić na niczym. Bałem się. Po raz pierwszy od źrebaka. Wtedy bałem się, że nigdy nie umrę. Teraz bałem się, że nastąpi to szybciej niż myślałem. Za źrebaka miałem za kim tęsknić, teraz nie mam. Wszyscy umarli, zostali porwani albo coś gorszego... Zostałem sam.
Nagle poczułem jakieś ciepło, a ręce wycofały się z chrzęstem nurkując pod ziemię. Oczy mi się otworzyły, usłyszałem krzyk.

-Na co czekasz, cholera?! Nie utrzymam ich tak długo!

Pobiegłem przed siebie zgarniając nowo poznaną osobę-to nie była moja decyzja, coś mi kazało tak zrobić. Biegłem kierowany przez jakąś moc.
Cwałowałem przez ciemne korytarze, lecz wszystko doskonale widziałem. Chociaż nigdy wcześniej nie byłem w tym miejscu doskonale wiedziałem gdzie mam biec. Za każdym zakrętem wyrastało coraz więcej odnóg w tym podziemnym labiryncie. Tętent moich kopyt było doskonale słychać, przeszywał on moją czaszkę i wibrował w uszach. Biegłem coraz szybciej. W pewnym momencie zobaczyłem bardzo ciasne przejście. Choćbym chciał, nie zdążyłbym wyhamować. Wbiegłem w ścianę z całym impetem. Zapanowała ciemność.

---------------

Dzięki założeniu maski światło mnie nie oślepiło. Gdyby nie kryształ, już dawno miałabym piasek między zębami i w oczach. Moje nakrycie głowy się uaktywniło, dzięki temu zobaczyłam ręce zmarłych próbujących sprawić, byśmy dołączyli do nich. Skupiłam całą moją energię i zaczęłam wytwarzać wielką kulę energii emanującej ciepłem. Znad owalu zauważyłam, że ręce mają chorobliwie zielono-szary odcień. 

Na ścianie powstał wielki, emanujący czerwonym światłem napis.

There is no more room in hell.

Nie miałam czasu się zastanawiać nad tym tekstem, mimo że zaczęło mi coś świtać. Wypuściłam szybko energię, widziałam jak ręce się cofają, widziałam świeże rany na ciele konia. "Oni czegoś od niego chcą... Muszą się znać". Nagle poczułam osłabienie, gdy to do mnie dotarło. Krzyknęłam jakąś wiązankę, ale nie wiedziałam co mówiłam. Poczułam, że coś mnie niespodziewanie podnosi, ale nie miałam siły się bronić. Słyszałam tylko tętent kopyt, które kierowały się korytarzami. W pewnym momencie przed moją twarzą wyrosła ściana. Zaczęłam tracić przytomność, a tuż przed tym, usłyszałam ciche stuknięcie.

--------------

Zrobiłem szybkie przejście fazowe tuż przed zderzeniem z płaską powierzchnią, niestety efektem ubocznym było to, że nic nie widziałem, gdyż moja głowa znajdowała się teraz w ścianie. Przede mną był idealnie prosty korytarz, czułem to po rozchodzącym się stukocie kopyt, więc miałem czas na przemyślenia. Kim była kobieta, którą spotkałem? Nie wiedziałem, ale wiedziałem że miała kryształ. Zacząłem grzebać w pamięci w poszukiwaniu opowieści, którą usłyszałem kiedyś od mojej zaginionej matki. Chociaż myślę, że bardziej nadawałoby się słowo porwanej. Gdy przypomniałem sobie o tym, jak doszło do zniknięcia matki zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia. Gdybym wcześniej sprawdził, czy mogę oddychać pod wodą tak jak cała moja rodzina, ona nie musiałaby mnie ratować, nie byłaby nigdy porwana...

"Tego nigdy nie wiesz"

Z każdym wybrzmianym słowem coraz bardziej zaczynała mnie boleć głowa. Czym był głos w moim umyśle? Miałem dziwne przeczucie, że mógł się on wiązać z kryształem tej kobiety.
Pozostawało jeszcze jedno pytanie. Czym było to światło w tunelu i skąd wzięły się ręce? Do kogo one należały, dlaczego ona mnie uratowała? Jest to wiele pytań, ale czułem, że były jakoś powiązane ze sobą.

Wybiegłem nagle na jakąś ogromną salę, w której było kompletnie pusto. Nie, jednak nie było. Pod ścianami zauważyłem ciała ludzi oraz innych istot. Zatrzymałem się tam, i tak musiałem sprawdzić co u mojej towarzyszki. Położyłem ją delikatnie na ziemi. Nagle na ścianach dookoła nas zaczęły się pojawiać napisy: There is no more room in hell

Gdy wróciłem wzrokiem do kobiety poczułem ruch. Szybko się odwróciłem i zobaczyłem jak trupy leżące pod ścianami nagle powstają. Wtedy przypomniałem sobie o swoim ojcu-był on koniem zombie, którego praktycznie nie dało się pokonać, dlatego został generałem piekielnej armii. W pewnym momencie Piekło wdało się w konflikt z pierzastymi. Walka miała być honorowa, w każdym wojsku miał być tylko jeden gatunek. Pierzaste chujki straciły swoją godność i wzieły smoka wiedząc, że będą się ścierać z zombiakami, które pokonać mógł tylko ogień, a ciepło powstrzymywało je od podejścia bliżej. W płomieniach zginął mój ojciec.

W tym momencie mnie olśniło. Ręce które mnie złapały w początkowym tunelu należały do ludzi-zombie, a ciepło które poczułem zostało wytworzone przez moją towarzyszkę. Ale czego mogły chcieć ode mnie te kreatury? Czyżby Piekło je na mnie nasłało? A może to nowy generał chciał się pozbyć wszystkich powiązanych z jego poprzednikiem? 

Byty leżące wcześniej pod ścianami zdążyły się w tym czasie podnieść i zaczęły powoli iść i pełznąć w naszym kierunku.

W tym momencie dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Te zombiaki nie mogły być nasłane na mnie, ponieważ nie namierzają one kreatur znajdujących się w innym wymiarze. Ta kobieta musiała im podpaść. Spojrzałem na nią. Była dalej omdlona. Musiałem wziąć sprawy w swoje ręce. Przeszedłem w stan stały. W tym momencie na podłodze coś zawibrowało. Był to kryształ znajdujący się w koronie tej dziewczyny. Nagle biżuteria podskoczyła, wokół niej powstała mini trąba powietrzna, a światło, którego było tu stosunkowo niewiele, zaczęło migać tak szybko, że dostawałem epilepsji. Błyskotka podleciała do góry, gdzieś nad moją głowę, a ja poczułem cholernie ostre ukłucie w klatce piersiowej. Byty się zbliżały coraz szybciej.

-Odszukaj to.

W mojej głowie znowu odezwał się ten bolesny głos. Światło migało coraz szybciej, a ja spróbowałem spojrzeć wgłąb siebie, była to pierwsza myśl, ponieważ przy tak migającym świetle nic bym nie znalazł, nawet przy najszczerszych chęciach. Czułem jak oczy wywracają mi się białkami do góry, a ziemia dookoła nas zaczęła płonąć. Znajdowaliśmy się w czymś w rodzaju pentagramu, okrąg płonął najjaśniejszym i najbardziej gorącym światłem, a w miejscu gdzie powinny się znajdować ramiona gwiazdy była rozżarzona ziemia emanująca jasnym, czerwonym kolorem. Byty zajęczały i zasłaniając oczy pozostałościami swoich kończyn upadały i rozsypywały się w proch.

-No to teraz Piekielna Armia na pewno mnie nie oszczędzi.

Po wypowiedzeniu tych słów z szyderczym uśmiechem malującym się na moim pysku odwróciłem się w stronę mojej towarzyszki.

-Nie wiem co takiego zrobiłaś, że Armia aż tak cię chciała dorwać, ale teraz jesteśmy w tym bagnie razem.

Przypomniałem sobie o istnieniu korony, która delikatnie z powrotem osadziła się na głowie dziewczyny. Zaraz gdy to zrobiła kobieta otworzyła oczy, które wyglądały, jakby płonął w nich żywy ogień.

-----------

Ocknęłam się w pomieszczeniu pochłoniętym ogniem. Nade mną stał wałach. Nie mogąc uwierzyć w to co widzę, przetarłam oczy, a wtedy poczułam pieczenie w dłoniach, dokładnie w miejscu w którym dotknęłam moich oczu. To znowu się działo. Ogień i jasne miejsca od zawsze działały na mnie tak, że moje oczy zaczynały płonąć, dlatego zdecydowałam się na życie w podziemiach. Nie było to przyjemne uczucie, dlatego też zaczęłam nosić moją maskę, aby chociaż w jakimś stopniu temu zapobiec w razie wizyty na powierzchni. Teraz ta maska leżała obok mnie, przywiązana do mojego nadgarstka niewidoczną linką. Nie byłam do końca świadoma tego, co się stało, aczkolwiek wiedziałam że było to moje królestwo. Była to sala, w której przechowywałam lampy olejne. Dzięki nim mogłam wyczuć pozornych niechcianych gości. Teraz wszystkie były poustawiane w rzędzie, lecz żadna z nich nie nadawała się do użytku. Pstryknęłam palcami, dzięki temu w komnacie zapaliło się jedyne światło, które mnie nie raziło. Energia ta oświetliła dokładnie całą powierzchnię pokoju oraz podświetlała ewentualnych wrogów. Tym razem jednak energią emanowały prochy znajdujące się na ziemi. Skupiłam się na krysztale, żeby zobaczyć co się stało przed moim ocknięciem się. W mojej wizji długo nic się nie działo, aż w końcu zobaczyłam tą komnatę. Nie widziałam tutaj nic podejrzanego, postanowiłam więc wyjść z mojego ciała i przelecieć się po sali. Widziałam w niej tylko siebie, leżącą samotnie na podłodze. W pewnym momencie zauważyłam twarz, należącą do nieznanej mi postaci, która siedziała na suficie i patrzyła na mnie swoimi wyłupiastymi, białymi oczami. Wyglądała przerażająco. Postanowiłam się do niej zbliżyć i się jej przyjrzeć. Kreatura ta miała krótkie włosy przypominające w konsystencji słomę, jej skóra miała ziemisty odcień, nos miała mały, usta ogromne oraz cholernie ostre pazury znajdujące się na łapach skonstruowanych typowo do kopania ziemi. Zamierzałam zobaczyć co się działo dalej, lecz nie mogłam. Coś mnie utrzymywało przy tej postaci. W pewnym momencie przerażająca twarz wyskoczyła mi na mordę, a ja nie mogłam się ruszyć. Nie mogłam też wrócić do mojego ciała. Nagle poczułam ciepło na mojej twarzy spoza wizji, dzięki temu wróciłam do mojego ciała. Nade mną stał wałach.

-Musimy ruszać, ogień gaśnie, nie będziemy tu więcej bezpieczni.

-Nigdy nigdzie nie będziemy już bezpieczni-odpowiedziałam, po czym spojrzałam w górę. Widziałam jej oczy, które nagle zniknęły. Wałach też zdawał się to widzieć.

-Co to było?-spytał.

-Nie wiem, ale na pewno nie było po naszej stronie-odparłam, po czym usłyszałam przeraźliwy wrzask. Zasłoniłam uszy, lecz koń nie mógł tego zrobić. Zdawało się, jakby wpadł w trans. Słyszałam jakieś jęki, syki, ale nie byłam w stanie nic z tym zrobić. Moja maska zaczęła mi zamykać oczy, zaczęła się rozrastać na całą moją głowę oraz szyję. Zapanowała ciemność.

--------------

Inter se fiunt. Nesciebant. Nihil sciverunt. Nunc enim unum habebant commune, quod eos per Infernus occidere vellet. Praeterita nesciebant, metas suas nesciebant, et tamen se invicem sustentabant et simul erant. Sed quid? Neutrum scivit. Scriptor vel nescivit. Creatura in laquearia nesciebat, et unus solus secretum suum noverat.

-------------

Kobieta przetarła oczy, po czym na jej rękach pojawiły się bąble. Czyżbym miał rację co do stwierdzenia, że jej oczy płonęły żywym ogniem? Dziewczyna pstryknęła palcami, co spowodowało oświetlenie komnaty tym dziwnym światłem. Dzięki temu oświetleniu prochy leżące na ziemi zaczęły emanować dziwną energią. Czyżby jakiś system ochronny przed wrogami? Szybko zadziałał-pomyślałem, po czym przypomniałem sobie, że moja towarzyszka była nieprzytomna. Może dlatego się nie aktywował? Z powrotem spojrzałem na kobietę, której oczy zaczął wypełniać księżyc, a ona sama zdawała się przenosić do innego wymiaru. Czułem to. Przenosiła się w miejsce, w które nigdy nie udało mi się przenieść. Stałem na czatach, ale ona długo nie wracała. Uznałem, że coś dziwnego musiało się stać. Czułem, że jeszcze chwila i ona zostałaby uwięziona w wymiarze wizji. Postanowiłem spróbować ją delikatnie wybudzić z tego stanu. Pochyliłem się nad nią starając się wydzielać jak najcieplejsze powietrze moimi chrapami. Ocknęła się, a jej wzrok powędrował na sufit. Szybko spojrzałem w miejsce, w które patrzyła dziewczyna. Siedziała tam bardzo dziwna kreatura. Nagle coś we mnie drgnęło. Odwróciłem się na wprost tej postaci. Mimo, że teoretycznie zniknęła, cały czas ją widziałem. Postanowiłem to ukryć przed moją towarzyszką, nie musiała wiedzieć wszystkiego, ważne, że ten dziwny kryształ wiedział. Odwróciłem się w stronę dziewczyny, zadałem jakieś losowe pytanie, na które uzyskałem odpowiedź, której nawet nie słuchałem. Wiedziałem, że kryształ stara się ją chronić, poprosiłem go, by dla bezpieczeństwa kobiety zakrył jej całą twarz. Nawiązałem z powrotem kontakt wzrokowy z tą kreaturą. Znałem ją.

-Unsay imong gibuhat dinhi-syknąłem do niej-Miuyon kami nga mohunong ka sa pagsunod kanako sa higayon nga makakuha ako daghang mga tawo gikan sa mga kwadra.

-Nahnibal-an ko, nahnibal-an ko... Apan namatikdan ko nga nagustuhan nimo kini, busa nakahukom ako nga tingali magkuha ako usa ka kabayo alang sa akong kaugalingon... Nahibal-an nimo, dili dali ang pagkadto sa impyerno.

-Paghulat usa ka minuto, naa ka ba sa kasundalohan sa impyerno?

-Syempe, naa ko sa usa sa mas taas nga posisyon!-zaczęła przechwalać się kreatura.

-Mahimo ba nimo ipahibalo kanako kung unsa ang gusto sa mga zombie?-spytałem.

-Bogo ka! Klaro kaayo! Hinumdomi lang ang mga istorya sa imong inahan ug. Dili ko na insulti kanimo. Pasipala ang mga mabudhion!-Powiedziała oburzona kreatura i skoczyła mi na plecy. Gdy wbiła mi pazury w moje ciało po prostu zniknęła. 

Ona coś wiedziała. Ona nie chciała zdradzić piekielnej armii, ze względu na jej wysoką pozycję. Coś czuję, że nie śledziła mnie ze względu na nasz stary układ. Musiało chodzić o coś więcej. 

Zgodnie ze słowami bytu zacząłem przeszukiwać wspomnienia. Na myśl o mojej matce serce zaczynało mnie boleć. Nagle mnie olśniło.

------------

Maska mnie uwolniła. Wstałam i zobaczyłam świeże rany na plecach konia. "Na pewno chodziło o coś z sufitową kreaturą"-pomyślałam, po czym zaczęłam oglądać jego rany. W jednej był czip, który szybkim i zwinnym ruchem wyciągnęłam i wyjebałam najdalej jak się dało. Wałach spojrzał na mnie z wdzięcznością, po czym skinął głową. Chciał, żebyśmy odeszli jak najdalej stąd, najlepiej w jakieś bezpieczne miejsce z niskim sufitem. Zaczęłam go prowadzić do całkiem nieoczywistego miejsca, w którym nie powinno być żadnego podsłuchu ani niczego podobnego. Zaprowadziłam go do mojej znienawidzonej komnaty, w której było pełno światła. Zaczęliśmy tam odpoczywać, po czym poczułam jak zaczynam falować.

-Spokojnie, przeniosłem nas tylko w stan gazowy, tutaj może się dostać mniej kreatur, a raczej żadna z nich nie pracuje dla kogoś, jak już działają na własną rękę.-powiedział wałach, po czym spojrzał na mnie wymownie.

-Chciałabyś poznać część naszej tajemnicy? Dlaczego ja nie zabiłem ciebie, a ty mnie?

Wybałuszyłam oczy. Myślałam, że to tylko ja chciałam go na początku zabić, a nie on mnie. Już miałam odpowiadać, lecz nagle kryształ związał moje usta. Koń wstał, po czym przylgnął do ściany. Ja sterczałam jak słup soli na środku pokoju, lecz moje nogi zaczęły mnie prowadzić w stronę ściany naprzeciw wałacha. Po chwili usłyszałam kroki, a potem ktoś wszedł do pokoju. Chciałam uciekać, lecz ugrzęzłam. Żadna część mojego ciała mnie nie słuchała. W mojej głowie słyszałam tylko szum, który przerodził się w słowa "Nie walcz. Nie warto, wiem co robię". Głos brzmiał, jakby należał do kasztanowatego konia stojącego obok mnie. Zaczęłam się zastanawiać czy to co się teraz działo miało związek z tą całą "tajemnicą". Nie miałam więcej czasu na przemyślenia, ponieważ zaczęło ogarniać mnie przerażenie gdy zobaczyłam dokładny wygląd bytów, które weszły do pokoju. Zaczęły mówić w niezrozumiałym języku, lecz głos wałacha w moim mózgu zaczął mi wszystko tłumaczyć:

-Byli tu. I to całkiem niedawno, czuję jeszcze ich aurę, ale bardzo słabo.

-To skąd debilu wiesz że byli tu niedawno? Przecież ich aura jest słaba!

-Jeżeli wierzyć tej sufitowej istocie...

-Ty naprawdę wierzysz Barbarze!? Przecież to największy zdrajca, krętacz i oszust w całym Piekle!

-Eh... No to chyba idziemy ich szukać dalej?

-Chwila...-potwór zaczął niuchać dookoła-czujesz to? Niedawno używano tu kryształu! Jeżeli tak, to odkryli już tajemnicę i są o wiele silniejsi. Musimy to donieść Piekłu.

-Czyli uciekamy?

-Nie uciekamy, a idziemy po awans. Na razie dajmy im spokój, potem naślemy na nich największą armię wszechczasów!

Kreatury zaczęły rechotać. Kiedy wyszły, zdałam sobie sprawę, że przez cały czas wstrzymywałam oddech. Gdy zaciągnęłam się powietrzem poczułam okropny odór, niby wybitej kanalizy, ale o wiele bardziej drażniący nos. Bałam się, że kichnięcie przyciągnie z powrotem te kreatury, ale nie mogłam nic poradzić. Kichnęłam.

-------------

Poznałem te byty. Kiedyś były najlepszymi przyjaciółmi mojego ojca, teraz na nas polowały. Wiedziałem, że wyczują użycie kryształu, ale chciałem by moja towarzyszka była informowana na bieżąco. Chciałem je też trochę zastraszyć, nie powiem że nie. W razie czego poprosiłem by kryształ tłumił każdy wydany przez nas odgłos, także gdy dziewczyna kichnęła potwory tego nie usłyszały. Na szczęście.

Chwila wyjawienia tajemnicy przed moją towarzyszką nieuchronnie się zbliżała. Jeżeli nie streszczę jej tego na szybko, nie będziemy tak silni jak byśmy mogli być. I przegramy...

-------------

Na szczęście nic się nie stało, dodatkowo dostałam przyzwolenie na ruch i mówienie. Wałach na mnie spojrzał.

-Także od czego zacząć?-spytał-Co najbardziej chcesz wiedzieć?

-Może byśmy się sobie przedstawili? Miło by było znać imię wałacha którego głos prześladuje mnie w głowie-rzuciłam z szyderczym uśmiechem.

-W sumie faktycznie, przydałoby się. Jestem Articuno, pochodzę z Piekieł. Moja matka była Kelpie'em, a ojciec koniem-zombie. Przez Barbarę zostałem wysyłany na misje porywania jeźdźców ze stajni, potrzebowała ich na konie-szkieletory, żeby zasilić Piekielną Armię. Spodobało mi się to zajęcie, ale zacząłem zabierać do Piekła tylko tych najgorzej traktujących wierzchowce. W razie czego jestem cholernie dużym źródłem informacji, wiem doskonale co się dzieje w Piekle, jestem jednym z niewielu bytów potrafiących zmieniać stan skupienia na zawołanie. Kiedy Piekielni Słudzy zauważyli że się spotkaliśmy uznali, że muszą się mnie pozbyć, ponieważ jestem najniebezpieczniejszą bronią przeciw nim. Teraz czas na Ciebie.

-W takim razie... Ehm. Jestem Blavikaa, mam ponad 536 lat, tutaj mieszkam od 523. Od około 100 planowałam pozbycie się wszystkich kreatur żyjących tutaj i zrównanie tej stajni z ziemią. Nie pamiętam moich rodziców, wiem tyle, że byłam wychowywana przez rośliny. Jako zapłatę za wychowanie mnie, miałam przyjąć do swojego ciała pnącza, które aktualnie oplatają moją szyję. Kryształu zawsze używałam do przynoszenia jesieni dookoła, dzięki niemu mogłam powoli doprowadzać rośliny do gnicia, żeby na wiosnę wyrosły nowe osobniki, które nie będą zatruwały życia innym. Światło dzienne doprowadza mnie do szału oraz powoduje powstawanie ognia w moich oczach, dlatego noszę swoją maskę. 

Skończyłam mój wywód. Articuno spojrzał w moją stronę, po czym popatrzył na korytarz. Jego uszy wyglądały jak radary, obracał je nasłuchując.

-Na razie tu nie idą, mamy jeszcze trochę czasu. Także chciałabyś pewnie wiedzieć, o co chodzi z naszym "połączeniem"?

Skinęłam głową, chociaż nie do końca wiedziałam o co mu chodzi.

-Opowiadała mi to matka... Zanim ją porwano-widać było, że mówienie o tym zadaje wałachowi dużo bólu.-Kiedyś, dawno temu, pierwsza przedstawicielka Kelpie'ich była w posiadaniu dwóch zjednoczonych ze sobą kryształów. Z jej kopyt brutalnie ginęły tysiące ludzi. Zazwyczaj byli to nieuważni wędkarze, albo dzieci, które słysząc legendy o potworze żyjącym na bagnach chciały udowodnić, że nie istnieje-dzieciaki nigdy nie wracały, a rodzice wzywali ekipy poszukiwawcze, które były zabijane z wyjątkową brutalnością. Niektórzy byli przeszywani maczetą, inni wchodzili w pułapki na niedźwiedzie zastawiane przez klacz, wpadali w samorozniecające się ognie, albo topili się w tajemniczych okolicznościach. Po każdym morderstwie losowa część ciała ofiary Kelpie wypływała na brzeg, niedaleko znajdującego się, jeziora, które było połączone z bagnem. Aż pewnego dnia jej ofiara uwolniła się z jej zabójczego uścisku i wypłynęła na powierzchnię dzięki czemu przetrwała. Była to piękna, młoda, silna kobieta o brązowo-czarnych włosach i fioletowych, fluorescencyjnych oczach. Jej cera była bardzo blada, prawie prześwitująca. Nigdy w życiu klaczy nic takiego się nie przydarzyło więc była bardzo zdezorientowana. W pewnym momencie poczuła jak rośliny ją oplatają, a sama jest unoszona na powierzchnię. Pnącza wdzierały się jej do pyska tworząc wodze, oraz oplatały jej brzuch tworząc prototyp strzemion. Gdy stanęła na ziemi poczuła jak coś ją obciąża. Była to jej niedoszła ofiara. Najpierw Kelpie walczyła, lecz potem się poddała. Nie chciała, by kryształy trafiły do człowieka, także posiadając je przy sobie jeden połknęła, drugiego nie zdążyła, gdyż postać dosiadająca ją wyrwała jej go jednocześnie szeptając do ucha słowa "Nie wyrządzisz mi już więcej krzywdy. Nie wyrządzisz jej już nikomu. Nie z własnej woli". Jako, iż w naturze Kelpie'ch leżało szybkie zapominanie o poprzednim życiu i zmienianie się w wiernego wierzchowca osoby, która go okiełznała klacz nie mogła nic poradzić. Dziewczyna która ją "oswoiła" włożyła ten kryształ w koronę, po czym porzuciła ją gdzieś na bagnie, zaklinając rośliny, by dały ją tylko godnej osobie. Za to połknięty kryształ trafił do serca Kelpie, nie dało się go w żaden sposób odzyskać. Gdy klacz została zabita przez myśliwego do jej ciała podszedł Diabeł, zabierając jej serce do Piekła, gdzie mogła cieszyć się swoim "życiem" jako koń-szkielet. Niestety jej ciało szybko się rozsypało, a kości zwierzęta rozniosły po całym świecie, przez co nie mogła złożyć się z powrotem. Diabeł niezbyt się tym przejął, miał ważniejsze sprawy na głowie, lecz można było jeszcze w serce Kelpie tchnąć życie. Wystarczyło poprosić Szatana żeby stworzył nowy byt z sercem z jego biblioteki. Jako, iż związek mojej matki i mojego ojca nie mógł się udać, podejrzewam, że jako generał tata poprosił swojego przełożonego, żeby ulepił mnie z sercem z Biblioteki oraz z włosami moich rodziców, aby w kodzie DNA wszystko się zgadzało. Jako, że Diabeł zapomniał, które serce należało do Pierwszej Kelpie najprawdopodobniej dał je mi. Możliwe też, że doskonale wiedział co robi, ale tego niestety nie rozgryziemy, chociaż patrząc po jego ostatnim zachowaniu raczej nie zrobił tego specjalnie. 

-Czy to znaczy, że zostałam wybrana przez Rośliny jako godną posiadania kryształu?-spytałam.

Articuno skinął głową. Ta masa informacji strasznie mnie przytłaczała.

-Przepraszam że tak niedelikatnie Ci to wszystko przedstawiłem, ale niestety czas naglił, a musimy szybko dojść do wniosku jak do końca działa ten kryształ. Najlepiej by było zapytać kogoś, kto wie więcej... Ale Kelpie nie żyje, a ja nie mam jej mózgu...

-Czy rośliny mogłyby coś wiedzieć?

Wałach wydawał się być strasznie skonsternowany.

-Tak, chyba tak-odpowiedział po krótkim namyśle-Umiesz się z nimi komunikować?

Gdyby Articuno był człowiekiem przyrzekam, że miałby teraz zmarszczone brwi.

-Tak, ale na razie tylko z matczyną rośliną...-urwałam w połowie zdania, ponieważ usłyszałam jakiś szelest. Wałach też go usłyszał, przez co szybko nas zniknął. "Prowadź"-przekazał mi poprzez Kryształ. Zaczęłam go prowadzić po labiryncie tuneli, aż dotarliśmy do sali oświetlonej specyficznym światłem. Chciałam otworzyć ukryte drzwi, lecz Articuno mi zdecydowanie zakazał, po czym po prostu przez nie przeszedł. Wzruszyłam ramionami i poszłam za nim. Gdy był w środku zauważyłam, że zaczął wydzielać dziwne zielone światło. Widocznie zauważył mój pytający wzrok, bo zaraz usłyszałam odpowiedź. "Sprawdzam czy nikogo tu nie ma plus zabezpieczam ten pokój przez nieproszonymi gośćmi". Szybko przeszliśmy w stały stan, a ja podeszłam do Rośliny-Matki.

-Matko... Wytłumacz mi proszę... O co chodzi z tym kryształem? 

Nagle świat dookoła mnie zaczął pulsować, opuściłam moje ciało które przed upadkiem na posadzkę uchronił Articuno patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem. "Wracaj szybko, postaram się być z Tobą" usłyszałam jeszcze, zanim przede mną pojawiła się kobieta łudząco przypominająca stwórcę korony z legendy zasłyszanej od kasztanowatego wałacha.

-Ah, Blavikoo, Blavikoo. Widzę że musimy sobie dużo wyjaśnić.

-------------------

Stałem nad omdlonym ciałem Blavikii. Zacząłem rozmyślać nad działaniem kryształu. W pewnym momencie usłyszałem głośne stuknięcie, które wyrwało mnie z przemyśleń. Poderwałem się na równe nogi, starałem się wyczuć zagrożenie. Gdy spojrzałem w najciemniejszy punkt pokoju poczułem drgnięcie w piersi. Zacząłem się tam zbliżać. Było to miejsce osłonięte kotarą, za które mój czar mógł nie dotrzeć. Postanowiłem, że przejdę w stan gazowy, to samo zrobiłem z ciałem dziewczyny, które zarzuciłem sobie na grzbiet. Ostrożnie wyjrzałem za kotarę. To co tam zobaczyłem zmroziło mi krew w żyłach.

-------------------

Uważnie słuchałam tego, co mówiła kobieta. Gdy skończyła chciałam się upewnić, czy dobrze wszystko zrozumiałam.

-Czyli jesteśmy połączeni starodawną energią, to już wiemy. Żeby uaktywnić moc kryształu musimy się zgadzać bez konsultacji ze sobą, a żeby magia była silniejsza musimy pomyśleć o tym samym w tym samym momencie. Najsłabsza jest jak będziemy działać w pojedynkę, trochę silniejsza jak będziemy się konsultować pomiędzy sobą. Coś je...-nagle coś rzuciło mnie na kolana. Zaczęłam widzieć oczami wałacha. Zaglądał za kotarę, której tak naprawdę nigdy nie było w tym pomieszczeniu. "Arti, uciekaj, to może być pułapka, tej kotary nigdy tam nie było!". Zauważyłam, że Articuno wziął sobie moją radę do serca, ponieważ szybko się obrócił, idealnie żeby zobaczyć, że coś na niego skacze.

-Nie...-załkałam, gdy przestałam widzieć perspektywę wałacha.

-Articuno cię potrzebuje. Wracaj do swojego ciała.

Ocknęłam się na grzbiecie wałacha.

------------------

Za kotarą leżał stos ciał, a na nim stało coś, co bardzo przypominało moją matkę, chociaż wiedziałem, że nie mogło być to prawdziwe. Czułem, jakby to był koń trojański. Pułapka przygotowana przez Piekło. Czułem, że za długo na to patrzyłem, ale nie mogłem oderwać od tej sceny wzroku. Dopiero głos mojej towarzyszki doprowadził mnie do porządku. Gdy się obróciłem, było już za późno na reakcję. To coś na mnie skoczyło. Wiedziałem tylko tyle, że była to postać, która mogła się poruszać tylko w stanie gazowym. W świecie ludzi spotykałem się z wieloma określeniami na taki byt, ale najpopularniejsze to był "duch". Nic nie widziałem, czułem tylko ruch na moich plecach. Myślałem tylko o tym, żeby ten wkurzający stwór spadł z mojego pyska. Nagle kreatura odleciała na 15 m i z impetem wleciała w ścianę, wyglądała jakby coś kazało jej zmienić stan na stały, czego jej z całego serca życzyłem. Obejrzałem się za siebie, a na moim grzbiecie siedziała Blavikaa. "Już wiem jak działa kryształ, tylko muszę do Ciebie mówić w ten sposób, ponieważ każdy może nas podsłuchiwać, a Kryształu nie usłyszą" usłyszałem od Blavi, na co odpowiedziałem krótkim przytaknięciem z jednoczesnym popędzeniem jej. Dziewczyna jakby zignorowała mój ton i kontynuowała w tym samym tempie.

Gdy już wszystko sobie wyjaśniliśmy i każdy wszystko wiedział, zaczęliśmy zastanawiać się co dalej. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na przemyślenia, gdyż nagle wparowały do sali bożki śmierci rozsypujące tajemniczy proszek. Gdy nas dotknął zostaliśmy przeteleportowani na osobną wysepkę na morzu lawy. Spojrzeliśmy sobie w oczy. Mieliśmy być przetestowani z nowo nabytymi informacjami szybciej niż nam się wydawało i to w mało sprzyjających warunkach. Zaczęliśmy się rozglądać.

-----------------

Postanowiłam nie zakładać maski. Tym razem rozżarzone oczy mogły mi się bardziej przydać. Przypomniałam sobie, jak w dzieciństwie kiedyś przez przypadek podpaliłam rośliny po zbyt długim patrzeniu na słońce. Czułam, że mogłam nauczyć się to kontrolować, ale miałam dosłownie jedną próbę. Jakby to się nie udało, możliwe, że umarlibyśmy szybciej niż byłoby nam dane. "Co sądzisz o tym, żebyśmy połączyli nasze myśli?" Oczywiście przystałam na propozycję. Zaczęła grać muzyczka niczym z horroru, a my zaczęliśmy zauważać naszych przeciwników. Znajdowali się nad nami, więc byliśmy od razu na przegranej pozycji. Z lawy wynurzyła się wielka ognista ośmiornica. Ewidentnie miała być naszym pierwszym przeciwnikiem. Wielkie stworzenie uniosło swoją mackę z zamiarem przywalenia w naszą "wyspę".

----------------

Rozglądałem się dookoła. Widziałem, że u góry stoi widownia. Czułem się niczym w rzymskim koloseum. Na samym szczycie widziałem nowego generała, ale nigdzie nie było śladu po diable. Z rozmyśleń wyrwała mnie ogromna macka ośmiornicy zmierzająca w naszą stronę.

-Ah, Jerry, dajże spokój, chyba nie skrzywdzisz starego przyjaciela z którym uczyłeś się układać pentagramy?

Macka zatrzymała się tuż nad naszymi głowami.

-Articuno?-usłyszałem w odpowiedzi, widziałem jak Jerry'emu lecą łzy z oczu.

-Tak Jerry, to ja.-uśmiechnąłem się do niego.

Ośmiornica zaczęła cofać swoją mackę, lecz nagle jakby wyrwała się spod jego kontroli i zaczęła wracać do nas z jeszcze większą prędkością niż wcześniej. Widziałem w jego oczach przerażenie. On nie chciał, ale był kontrolowany. "Nie zdradzaj naszych wszystkich umiejętności"-zwróciłem się z prośbą do Blavikii. "Jasne, nie ma problemu"-odpowiedziała Blav ze słyszalnym zrozumieniem w głosie. Szybko stworzyłem pentagram ochronny, od którego odbiła się macka Jerry'ego. Po nieudanym ataku ośmiornica zaczęła wchodzić na naszą otoczkę, aby ją przeciążyć. W tym momencie Blavi wystrzeliła pnącze ze swojej szyi i wyrwała urządzenie sterujące z ciała ośmiornicy, po czym wyrzuciła je najdalej jak mogła. Jerry od razu zszedł z naszej kopuły, więc zwróciłem się do niego z prośbą, którą nauczyłem go czytać z ruchu warg gdy byliśmy mali.

~Jerry, act normal.

Mój dawny przyjaciel mnie zrozumiał, po czym naskoczył z impetem na osłonkę. Wiedział, jaką energię dostosować, by ta nie pękła, ale by wyglądało, że dalej się słucha swojego pana. Jerry pokazał nam na ziemię, więc poprosiłem Blavikeę by tam spojrzała. "Ryby" usłyszałem. "Buduj się do góry, ich nie znam". Szczerze mówiąc nie wiem, co miałem na myśli mówiąc to, ale połączenie naszych mózgów działało.

----------------

Poprosiłam, by moje pnącza znalazły najbliższe, odporne na ogień. Po chwili przyleciało do mnie pomarańczowa roślina, która wcześniej była zanurzona pod lawą. Obwiązałam nim naszą wysepkę, po czym kazałam mu podnieść nas do góry. Jerry leciał wraz z nami. Potwory zaniepokojone tak bliską odległością między nami a ich generałem zaczęły nas jakkolwiek atakować. Ich dowódca zwołał wszystkie kategorie piekielnych bytów, które były pod jego kontrolą.

--------------------

 "Teraz będzie niezła jazda"-powiedziałem do Blavi. Próbowałem sobie przypomnieć wszystko, co słyszałem o danej kreaturze od ojca. Nagle obudził się we mnie pewien instynkt. Zacząłem szukać tutaj zombie, ale ich nie było. Patrzyłem na wszystkie guziki i przełączniki które posiadał "generał" w pilocie sterującym umysłem, ale nigdzie nie było nic o zombiakach. A one nie mogły po prostu wyparować z piekła. Przypomniałem sobie słowa ojca: "Zombie nie da się tak po prostu... Podporządkować. Trzeba posiadać coś, czego one chcą, oraz mieć do nich podejście. Stanowcze." Moje oczy zaświeciły się na chorobliwie zielono-szary kolor, po czym odszukałem utracone dusze zombie. Przyzywałem je do siebie. Blavikaa zauważyła, że coś się dzieje i postanowiła stworzyć arenę z pnączy. Byty zaczęły się do nas dobijać, ale ja się tym nie przejmowałem, wierzyłem, że moja towarzyszka da radę utrzymać naszą osłonę. Czułem, jak sięgam po te dusze, a one się do mnie zbliżały. 

Wbrew powszednim przekonaniom wśród ludzi zombie nie chciały zjeść mózgów, było to najbardziej idiotyczne przekonanie jakie w życiu usłyszałem. One chciały odzyskać duszę, by znowu móc żyć, by naprawić swoje błędy z przeszłości. Zebranie dużej ilości dusz w jednym miejscu dawało możliwość przyzwania do siebie chorobliwie wielkiej armii zombie. Nagle oni zaczęli się pojawiać. Byli mi w pełni posłuszni, ponieważ miałem dusze. Dużo dusz. Zombie były w stanie zrobić teraz wszystko co im każę.

Kazałem im walczyć.

-------------------

Starcie rozgrywało się za naszymi bezpiecznymi murami, słyszałam wszystkie zombie kontrolowane przez Articuno oraz wszystkie kreatury próbujące ich pokonać. Armia generała nie była w stanie powstrzymać naszej. Pojawiało się coraz więcej zombie. Arti przemówił.

-Blav, mogłabyś proszę otoczyć zombie czymś odpornym na ogień? Coś czuję, że generał nie jest naszym.

W tym momencie przypomniałam sobie historię o tym, jak zginął ojciec wałacha. Moje oczy zaczęły mnie piec, więc uznałam, że sobie zaufam. Że zaufam im. Zaczęłam sobie wyobrażać każdego zombie z osobna, po czym "podpalałam go" moim wzrokiem, który nie spalał, a utrwalał przed pochłonięciem przez płomienie.

-Dzięki Blav! 

Articuno nie dorzucił żadnego słowa komentarza od siebie. Czułam, że może ufać mi aż za bardzo.

Nagle przeniosłam się do innego miejsca. "Arti, przeniosło mnie. Skup się na tamtej walce, ja dam sobie radę, w razie czego pamiętaj, MYŚL TAK JAK JA"

"Okej, Blav, uważaj na siebie. Ciężko będzie mi się skupić, ale się postaram"-usłyszałam taką odpowiedź, po czym się uśmiechnęłam. Sapanie i głośny chrzęst zbroi wyrwał mnie z rozmyślań. Zaczęłam się rozglądać. "Otoczka". Pomyśleliśmy o tym razem, ponieważ głos nie był pojedynczej osoby, a nas obu, chociaż żadne z nas nic nie mówiło.

"Ah, czyli tak to działa"-usłyszałam głos Articuna.

Przede mną zmaterializował się tamtejszy generał.

-Nie broń się nawet, i tak nie dasz sobie ze mną rady, a chciałbym się rozprawić z potomkiem Marcusa.

-Spierdalaj-mruknęłam.

-Jak śmiesz się tak zwracać do Najpotężniejszego Pierzastego? Pogarszasz tylko swoją sytuację, a po śmierci miałaś trafić do tak pięknego miejsca.

-Jesteś skończonym chujem, Percy.-wydobył się ze mnie głos, który nie należał nawet do mnie-Kiedyś uważałem Cię za przyjaciela, w dzieciństwie. Ale ty mnie zdradziłeś. Jeszcze powrócę, mówię ci cholerny bycie.

"Nie wiedziałem, że jesteś medium"-usłyszałam zdziwionego Arti. "Ja szczerze też nie"-odpowiedziałam trochę przerażona.

-Hmphm, czyżby mi się wydawało, czy słyszałem Marcusa?

"Pozwól że to wykorzystam. To, że przekazujesz głos innych istot, nie tylko martwych"

-Możesz niedługo słyszeć nie tylko jego, bycie bez godności. Nie mam pojęcia jak zyskałeś Zaufanie Szatana, że aż dał ci profesję generała Piekieł, ale niedługo ją stracisz.

-Ooooo, czyżbym słyszał syna Marcusa? Diabeł już nie żyje, także nie musisz się nim martwić-odpowiedział Percy z szyderczym uśmiechem.

Poczułam, jak Articuno opuszcza moje usta. Był załamany. "Nie słuchaj go, kłamie. Odnajdziesz go. Jeżeli nie w formie materialnej, znajdziesz go w sobie."-czułam to. Byłam przekonana, że On jeszcze żyje.

---------------------

Byłem strasznie zmartwiony. Słowa Blav mnie trochę pocieszyły, ale po raz pierwszy od dawna nie byłem pewien. W tym momencie usłyszałem głos mojej matki.

-Articuno, Articuno. Odnajdziesz go. On mieszka w Tobie, w Twoim sercu.

Czułem jak opadałem z sił. Nawiedzały mnie wizje, powoli upadałem. Poczułem dotyk macki Jerrego, który cały czas siedział na dachu kopuły.

-----------------

Nastąpiło pierwsze uderzenie w kopułę przez byt. Potem drugie, trzecie.

-----------------

Każde z uderzeń w stworzoną razem kopułę odczuwałem. Z każdym czułem przypływ energii, którą zamierzałem zużyć na wyżycie się na Percy'm. Nawet, jeśli miałbym przez to zginąć, to czułem, że zmarłbym usatysfakcjonowany.

------------------

Czułam jak oczy mi płonęły coraz mocniejszym ogniem. Nie wiedziałam co się dzieje. Czułam, jak moja energia wzrasta wraz z moim zbulwersowaniem. W końcu chwyciłam "generała" plączami za kostki, wywróciłam go, po czym czynu dokonał Articuno, który zmaterializował się nagle znikąd i upadł kopytami obciążonymi stalowymi ciężarkami wprost na jego klatkę piersiową. Uderzenie było tak mocne i szybkie, że kawałki zmiażdżonych kości, rozczłonkowane organy i krew poleciały we wszystkie strony i ubrudziły wszystko, co znajdowało się w komnacie. Oczy wałacha były czerwone, jego maść się przybrudziła niby węglem, jego język upodobnił się do mojego a na głowie wyrosły rogi, niczym u barana.

--------------------

Nerwy mi puściły. Oczy zajaśniały czerwonym blaskiem, doskonale widziałem każde jeszcze bijące serce na polu walki. Kazałem mojej armii dobicie każdego, kogo im wskazałem, czułem jak po każdym zabójstwie na mojej głowie coś wyrasta i się wydłuża, patrząc na siebie widziałem, że zmieniam maść...

-Odnalazłeś go w sobie, udało ci się-powiedział Jerry-teraz tylko zabij Percy'ego a Szatan zostanie uwolniony.

Szybko odszukałem salę, w której znajdowała się Blavikaa, przeniosłem się tam, po czym wykorzystałem moją pozycję szybko materializując na moich nogach ciężarki. Spadłem z wielkim impetem na generała i go uwaliłem. Gdy to się stało, poczułem jak normalnieję, staję się starym Articuno, a przed moim pyskiem zmaterializował się Szatan.

-------------------

Diabeł żył, pierzaści zostali obaleni. Do Piekła wrócił ojciec Articuno, który użył tej samej sztuczki którą użyła Blavikaa na zombie'ch. Jerry cieszył się nowym jeziorkiem z lawą, Barbara okazała się Genowefą, ale nie wszystko było tak, jak powinno.

Równowaga została zachwiana.

Blav i Arti zostali wysłani na powierzchnię, by dopilnować wszystkiego.

Ich rola mogła okazać się jeszcze ważniejsza, tym razem nie tylko dla Piekła, ale dla całego Wszechświata.

Oni jeszcze o tym nie wiedzieli.

Nikt o tym nie wiedział.

Nawet autor tej opowieści.

To dopiero miało wyjść, po przemierzeniu przez głównych bohaterów setek mil. Po usłyszeniu wielu legend o nich przez cały świat. Po wielu nieuzasadnionych bitwach. Po wielu poszukiwaniach.

Poszukiwaniach siebie.

Poszukiwaniach swojego miejsca we Wszechświecie.

Poszukiwaniach celu i swojego powołania.

-----------------

NON EST LOCUS IN INFERNO

Historia napisana przez Martiniq, znaną również jako __she_rix__ oraz Midnight Moon.

Fabuła była inspirowana tym, co się działo w mojej głowie, przypadkowej wiedzy nabytej wiele dni wcześniej, by oczyścić swój mózg oraz swoimi wyobrażeniami niektórych sytuacji, horrorem Obecność oraz Piątkiem Trzynastego.

Moim kontrolerem był Lenor, znany również jako Lębork.

Opowiadanie pisane głównie przy brzmieniu wszystkich czterech części Pixy od Entera oraz piosenki "Ostatnia Stacja".

Czas pisania historii: Ponad 10 godzin.

Powieść pisana na konkurs u Apanamy.

Czy ciąg dalszy nastąpi? Bardzo możliwe, ale raczej nie w najbliższym czasie.

Konstruktywna krytyka mile widziana.

-------------------

And here it is, after almost one year.


Jeżeli są jakieś niedociągnięcia (a jest ich wiele), to przepraszam, aczkolwiek pisałam to dobry rok temu, gdzie zdecydowanie moja gramatyka, czy ortografia momentami miała problemy. Jeśli miałabym to poprawić, zmieniłabym o wiele więcej rzeczy niż ortografia i interpunkcja, ale zostawiam to w takim stanie w jakim jest, jako taką pamiątkę. Dziękuję wszystkim za miłe komentarze pod postem na instagramie z tą historią, jesteście kochani.
Wrzuciłam ją tutaj aby łatwiej się czytało.
Tym czasem, do zobaczenia w następnym poście.


We will see each other in room 53. 

Komentarze