Nyctophobia-opowiadanie o modelach koni

Tw: możliwe śladowe ilości brutalności
 

Nyctophobia

   Wszystko zaczęło się od podzielenia się stada na klany, każdy o określonej funkcji. Łącznie stanowili mieszkańców metropolii. Niestety nie byli jedyną cywilizacją na tym skrawku ziemi. Poza głównymi zabudowaniami, oddalonym od miasta cmentarzem wraz ze swoistą świątynią obok, oraz polami po drugiej stronie całego terenu należącego do wcześniej wspomnianego stada, niedaleko znajdowały się również bagna, a tuż za bagnami-konkurencyjne stado, próbujące odbić tereny należące do Avandale'ów, gdyż tak nazywało się nasze główne stado. Z tego względu trzeba było wprowadzić klan wojowników, którzy mieli za główne zadanie bronić granic swojego państewka. W tymże klanie, niedawno przyszedł na świat źrebak. Jego matka nadała mu na imię Chocolatey. Choco jak to źrebak, cieszył się swoim dzieciństwem hasając po rozległych polach oraz łąkach. Zgodnie z zasadami klanu, naukę na przyszłego wojownika można zacząć dopiero po osiągnięciu roku, a i to nie jest powiedziane, ponieważ roczniak może uznać, że chce zajmować się uprawianiem roli. Stado to wyróżniało się tym, że nie było nacisku na "karierę" swojego potomka, dawano mu wolną wolę. 

Miesiące mijały, a Czoki dorastał, co równało się z jego wybieraniem potencjalnych profesji. Nie zastanawiał się zbytnio nad tym, gdyż od zawsze miał ochotę zostać leśną wróżką, a jego marzeniem było nauczyć się latać. Niestety jego matka zrównała jego marzenia z ziemią.

-Przykro mi młody, ale nie ma takiej profesji w naszym mieście, chociaż myślę że czasami by się przydała.-w tym momencie klacz się roześmiała, ale zagłuszył ją dźwięk rogu. Wszyscy wojownicy jak na zawołanie powstali i zaczęli podążać na zbiórkę. Kobyła spojrzała smutnym wzrokiem na Chocolateya.-No cóż, masz teraz dużo czasu do namysłu, wygląda na to, że znowu jesteśmy atakowani. Najlepiej idź gdzieś do miasta, nigdy nie wiadomo jak to będzie.-tymi słowami pożegnała się ze źrebakiem.

Atey na początku zaciekawiony patrzył w stronę w którą oddaliła się jego matka, ale finalnie podniósł się i zaczął podążać za swoją rodzicielką. Gdy doszedł w domniemane miejsce jej pobytu jego oczom ukazał się drastyczny widok. Zwłoki koni walały się wszędzie-dostrzegał zarówno znajome twarze, jak i te wrogie. Na początku zaczął się cofać przerażony, lecz później ciekawość wzięła górę i finalnie zbliżył się do ciał na tyle, że mógł dostrzec wszystkie rany. Trawa dookoła przybrała szkarłatny kolor, a powietrze jakby stanęło w miejscu. To, co z daleka wyglądało jak stokrotki, okazało się być oczami rozrzuconymi po całej polanie, a to co Choco uważał za mlecze, okazało się być połamanymi kośćmi. Jego ciekawość powoli przeradzała się w fascynację, poruszał się pomiędzy ciałami niczym w transie. Był tak skupiony na swoim odkryciu, że nie zauważył, że ktoś go obserwuje.

Niedaleko, na skraju lasu i polany, balansując pomiędzy nocą a dniem, pomiędzy rzeczywistością a innym światem, znajdując się na przysłowiowym moście, można było zauważyć sylwetkę zakapturzonego konia. Wydawał się on tylko czekać, aż źrebak odejdzie na tyle daleko, żeby mógł bezproblemowo podejść do szkarłatnej strefy, do miejsca mordu.

Chocolatey dalej rozglądał się pomiędzy ciałami, teraz lawirując między nimi o wiele bardziej uważnie, dokładnie analizując jak zginęły wrogie twarze. Nieraz widział bronie wojowników w szafie jego rodzicielki, dzięki czemu mógł zidentyfikować, czym zostały zadane obrażenia. Często był również świadkiem ćwiczeń jego matki, bacznie obserwując jej ruchy-to, pod jakim kątem pada broń, z jaką prędkością trzeba ją posłać oraz jakiej siły trzeba użyć by zadać dane obrażenia. Dzięki tej wiedzy mógł ocenić, że pierwsza z ofiar została zabita tomahawkiem rzuconym gdzieś z linii lasu, albo przez snajpera z odleglości 10-20 drzew od brzegu lasu, albo przez łowczynię zza jednego z pierwszych drzew. Gdy podniósł głowę, patrząc zadumany w stronę boru, kątem oka dostrzegł nieznaczny ruch. Spanikował i rzucił się galopem w losową stronę, próbując jak najbardziej oddalić się od czegoś, co się poruszyło.


Gdy już zupełnie stracił orientację w terenie, przeszedł do kłusa rozglądając się ciekawsko po okolicy. Niby coś mu świtało, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie znajduje się to miejsce. Opuścił łeb zrezygnowany i poszedł dalej. Po przekłusowaniu jeszcze paru kroków potknął się, praktycznie całkowicie tracąc równowagę. Zatrzymał się i rozejrzał. Przed nim widniała ogromna budowla, a obok niej stała statua. Spojrzał pod nogi i okazało się, że potknął się o kamień. Lecz coś mu nie pasowało. Przeszedł nad kamieniem przyglądając mu się, a po drugiej stronie ujrzał napisy. Wtedy to, co uważał za statuę podeszło do niego i odezwało się.

-To nagrobek. Kiedyś wszyscy tak skończymy. A przynajmniej powinniśmy.

Zakapturzona postać odwróciła się w stronę budowli zamyślona. Kiedy spojrzała z powrotem na nagrobek, spodziewała się zastać tam tylko zimny kamień. Lecz nie przewidziała, że źrebak dalej tam stoi, a do tego przygląda się jej z zaciekawieniem i konsternacją.

-Co ty tu jeszcze robisz?-spytała.

-To ty obserwowałaś mnie na skraju lasu, czyż nie?-Atey był źrebakiem, który potrafił łączyć fakty, niestety niezbyt oczywiste dla większości, lecz on uważał to z bardzo naturalną umiejętność. Wlepiał swoje oczy w tajemniczą postać, powodując u niej uczucie bycia świdrowaną.-Kim ty tak właściwie jesteś?-nie odpuszczał źrebak.

-Okultystą.-tu postać zrobiła długą pauzę-Każdy z nas powiedziałby, że dowiesz się w swoim czasie, ale wygląda na to, że Twój czas nastał-w trakcie mówienia postać zrzuciła kaptur, a Chocolateya aż przeszły ciarki, gdy ujrzał jej pysk.-Nikt tutaj nie przyszedł z własnej woli, ponieważ nikt nic o nas nie mówi, z obawy przed zainteresowaniem młodszych-kontynuowała klacz. Ateya zmroziło w miejscu. Jego rozmówczyni miała obdrapany pysk, z którego odpadała skóra, był on również bardzo kościsty. Dokładnie tak źrebak opisałby w swoim wieku zombie-lecz ta osoba żyła i normalnie funkcjonowała, a przynajmniej tak mu się wydawało.

-Dokładniej zajmuję się nekromancją. Wiesz, nikt normalny nie podchodzi do ciał z takim zainteresowaniem-na jej zmasakrowanym pysku można było dostrzec lekki uśmiech.-Z nekromancją jest tak, że w najmniej spodziewanym momencie spotykasz swojego mentora. Większość podejmuje decyzję słownie, lecz ty jak widać podjąłeś ją swoimi czynami. A raczej podkreśliłeś po której stronie jesteś.

-Wyglądasz, jakbyś dosłownie balansowała między światem żywych a umarłych.-wtrącił Chocolatey.

-Dokładnie tak jest. Lecz to nie jest takie balansowanie, jakie ci się wydaje. Niby żyjesz, ale jednak jesteś zawieszony w nicości, połączony jedynie cienkimi nićmi zarówno ze światem żywych, jak i umarłych. Łatwo się w tym zatracić. Tą całą nić łączącą nekromantę ze światem umarłych stanowi pomaganie duchom, w zamian za nić łączącą cię ze światem żywych-ich kości.-wydawałoby się, że Choco nie może już uważniej słuchać klaczy, lecz ten udowodnił, że tak nie jest. Był on jeszcze bardziej zainteresowany niż wcześniej.

-Do czego potrzebne nekromantom kości?

-Poza utrzymywaniem się na tym świecie-do rytuałów. Wiesz, nekromanci są w posiadaniu wielu mocy, między innymi uzdrawiającej, stworzenia armii nieumarłych oraz przewidzenia jak i kiedy zginą, lecz kosztem pustelniczego życia by ich aura nie wykończyła ich bliskich. Pomagają one w posięściu władzy.

-Po czyjej stronie są nekromanci?

-Po tej, po której są duchy. Działa to jak wymiana. My zabieramy kości zmarłych, a żeby nie została rzucona na nas klątwa musimy wypełnić jedno zadanie które nam powierzą. Często zabranie kości zmarłych wiąże się z dewastacją grobu, dlatego takie miejsca jak granice dwóch walczących ze sobą kolonii są idealnym źródłem czerpania surowców do rytuałów.

-Czyli dlatego stałaś na skraju lasu... czekałaś na odpowiedni moment by zabrać kości.

-Był to mój główny cel, lecz od kiedy zobaczyłam ciebie stał się pobocznym.-Klacz zarzuciła kaptur i podniosła wyżej głowę.-A teraz powiedz mi, czy jesteś gotów przyswoić wiedzę o nekromancji?

-Mam inny wybór?-spytał Atey żartobliwym tonem, lecz mina mu zrzedła, kiedy usłyszał odpowiedź klaczy.

-Tak naprawdę pozostaje wtedy śmierć. O ile adept z mentorem nawzajem nie zabiją się swoją aurą, to jak aktualnie zrezygnujesz z zostania nekromantą moja aura cię zabije. Gdzie jest nekromanta, tam jest śmierć.

-W takim razie uważam, że jestem gotów.


Od tego momentu zaczęła się nauka Chocolateya. Lecz zanim wyruszył w swą podróż na most, poszedł pożegnać się z matką. Powiedział, że aktualnie będzie zarobiony i że nie wie czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają. Klacz kazała mu na siebie uważać i pożegnała się, lecz było to najszybsze pożegnanie w ich życiu, gdyż przeszkodził im róg. Znowu to samo.


Choco bardzo uważnie obserwował swoją mentorkę i doskonale ją naśladował. Jego nauka trwała parę lat. W tym czasie metropolia zdążyła się praktycznie całkowicie rozpaść, brakowało koni na dane profesje, zwłaszcza na wojowników. Wrogie plemię dosłownie rozbiło cały tabun i doprowadziło miasto na skraj upadku. Wszyscy okultyści dawno ewakuowali się ze świątyni ratując swoje życie. Na terenie cmentarza pozostał tylko Chocolatey i zamaskowana klacz.

-Wiesz, uważam że powinienieś stąd uciekać jak najdalej. Miasto jest na skraju upadku, nie znajdziesz tu już nic ciekawego. 

-Nie mogę opuścić mojego domu...

-W takim razie zostaniesz tu sam. Mój czas nadchodzi, a śmierci nie należy oszukiwać. Będzie to twoja ostatnia lekcja. Krąży przypowieść o nekromancie, który dowiedział się, że zginie przez utopienie się. Od tamtego czasu unikał wszystkich zbiorników wodnych, lecz gdy nadszedł jego czas akurat spacerował po mieście i nastąpiło urwanie chmury. Nagle zemdlał i upadł w kałużę, która uniemożliwiła mu złapanie oddechu. Pamiętaj o tym. Tymczasem żegnaj. Miło się z Tobą współpracowało.-tymi słowami klacz pożegnała dorosłego już Ateya i odeszła w stronę lasu.

-Żegnaj Queste...-wyszeptał Choco po czym założył na siebie pelerynę, którą podarowała mu jego mentorka. Chwilę patrzył w stronę, w którą poszła, lecz później zebrał się w sobie i pokłusował w stronę innego wejścia do boru.


Prowadził on, jak to nekromanta, życie pustelnicze, co jakiś czas pomagając duchom. Wędrował przez wiele krain, raz na jakiś czas zrzucając z siebie pelerynę i udając normalnego konia. Jeżeli nikt nie podejmował z nim żadnej interakcji, nie powinien być narażony na śmierć. Niestety, ale pewnego dnia, przechodząc przez miasto, wpadł w oko jednej z klaczy. Podeszła do niego i próbowała do niego zagadać, lecz ten, zmieniony pustelniczym życiem nie wiedział jak na to zareagować. Klacz przyczepiła się do niego i podążała za nim krok w krok. W końcu Atey nie wytrzymał.

-Niedługo zginiesz, jeżeli dalej będziesz tak za mną łazić.-po tych słowach zaczął kopać w ziemi, odkopując czaszkę i wkładając ją do swoich toreb.-Jeszcze masz wybór. Niedługo nie będzie tak kolorowo.*


Klacz cofnęła się zdezorientowana i wystraszona. Skąd on się k***a urwał?-to pytanie zaprzątało jej myśli, lecz chwilę później jej rozmyślania zostały przerwane przez mgłę, która niespodziewanie się pojawiła. Cofnęła się jeszcze bardziej, lecz ogier zdawał się zupełnie niewzruszony całą sytuacją. 

Gdy mgła wyparowała, klacz zobaczyła, że Atey na nią patrzy. To były jej ostatnie wspomnienia, gdyż chwilę później padła trupem.

-Śpij słodko.-wyszeptał Atey, po czym odszedł w swoją stronę. Później niewiele go widywano. Najprawdopodobniej błąka się po całym świecie, dalej uprawiając nekromancję.

Gdy odnaleziono ciało klaczy, większość koni połączyła to z przychodnym. Tamtejszy nekromanta był pewien, że ten dziwny, nakrapiany koń zamierza stworzyć armię nieumarłych. Nie wiedział, jak zamierza to zrobić, ale czuł, że koniec jest już blisko.



Bonusowe informacje i wytłumaczenia:

Nyctophobia-strach przed ciemnością, często powiązany ze strachem przed duchami; tutaj tytuł zastosowany jako taka gra słów, ale tylko częściowo. 
(więcej rzeczy związanych z Nyktofobią jest w bonusowej perspektywie)

Myślę, że nekromancja została całkiem nieźle tutaj wytłumaczona, ostatnio dorwałam się do jakiejś strony która wszystko dokładnie opisuje, także zawarłam tutaj wszystko, co zapamiętałam, plus chyba dodałam coś od siebie ale nie jestem pewna.

Wypowiedź "-To nagrobek. Kiedyś wszyscy tak skończymy. A przynajmniej powinniśmy." bezpośrednio odnosi się do pustelniczego życia nekromantów. Klacz wypowiadając to zdanie ma na myśli ucięcie przez nekromantów wszelakich kontaktów z rodziną i ich odejście w zapomnienie.
Najbardziej prawdopodobne miejsce spoczynku ciała nekromanty to jakaś masowa mogiła z niezidentyfikowanymi nigdy zwłokami, więc o nagrobku to oni mogą tylko pomarzyć.


Bonusowa perspektywa:
(wydarzenia przed oznaczone gwiazdką)

Zaraz po wypowiedzeniu przestrogi, posiadana przeze mnie czaszka przywołała ducha, który kiedyś był jej właścicielem. Myślałem, że to znowu będzie prośba typu "podlej moje kwiatki", "powiedz mojej rodzinie żeby postawili mi nagrobek", czy "zaprowadź mnie do domu", lecz tym razem chodziło o coś poważniejszego. Przez pierwszą chwilę staliśmy w ciszy patrząc na siebie. Po pewnym czasie jednak, duch spojrzał gdzieś za mnie, po czym wyparował. Zdezorientowany całą sytuacją spojrzałem za siebie, lecz jedyne co tam zauważyłem, to tamtą przylepę. Już miałem się odezwać, dlaczego się tak gapi, lecz ta po chwili padła na ziemię. Zmroziło mnie. Gdy tak stałem, patrząc na jej zwłoki znowu zobaczyłem tamten byt. Przez chwilę czułem podmuch zimnego wiatru, a zaraz później zacząłem tracić nad sobą kontrolę. Czułem się, jakby ten duch dosłownie wlazł w moje ciało. Parę sekund później usłyszałem jego głos, o wiele głośniej niż zwykle. Za głośno. Jego słowa wydawały się pulsować po całym moim ciele, wyrywając się w mojej pamięci. Ogarnął mnie lęk.

Miałem go wskrzesić.

On chciał się zemścić, a ja stałem się do tego narzędziem. 

A co najgorsze, nie mogłem się sprzeciwić.


Bonusowe wytłumaczenia v2:

W tym opowiadaniu zawarłam taką zależność, że duchy dla nekromantów są widoczne w postaci półprzezroczystch sylwetek, a dla zwykłych koni-jako mgła.

Dlaczego akurat podmuch zimnego wiatru?
Uważa się, że drastyczne spadki temperatur (np. z 25ºC do -10ºC) dają znać o obecności ducha.
Tutaj zostało to zastosowane jako temperaturę sylwetki ducha, cały ten wiatr to tak naprawdę był duch przechodzący/wchłaniający się w głównego bohatera.

Za głośny głos ducha miał symbolizować to, że ten nie mówi do niego normalnie, tylko jest głosem w jego głowie.

W tym wypadku wskrzeszenie ducha wiąże się bezpośrednio ze stworzeniem armii nieumarłych-wskrzesisz jednego, ale jak zobaczysz władzę, w której jesteś posiadaniu, zatracisz się, uzależnisz, bez ratunku.



Dziękuję za przeczytanie, byłabym wdzięczna za opinie w komentarzach <3 (anonimki też mogą komentować)

Osobiście uważam to opowiadanie za średniej jakości, wiem, że stać mnie na więcej, ale czas nagli, a ja mam ostatnio jakiś breakdown. Ale chyba nie jest najgorzej x)

~shrx


Komentarze

Prześlij komentarz